Muzyka

piątek, 27 lutego 2015

Od Rosemare

Wychowawczyni nie była taka zła. Przez połowę jej wykładu nie słuchałam jej, ale w końcu Rozalia opieprzyła mnie i musiałam słuchać. I tak wszystko by mi opowiedziała w skrócie lecz nie chciałam jej wkurzać. Po wyjściu z klasy ruszyłyśmy w stronę łazienki, którą znalazłyśmy na mapce szkoły aby się przebrać, bo nadal miałyśmy na sobie stroje z występu. Wesołe wyszłyśmy ze szkoły. Nie było zbytnio co zrobić, a miałyśmy praktycznie cała dzień. 
 - Chodźmy do tej kawiarenki co pytałam w niej o pracę! Wypijemy gorącą czekoladę i zjemy jakis pacek.
 - A daleko to jest? Przydałoby się zająć Gają i...
 - Oj przestań! Zdążymy - nie pozwoliłam jej dokończyć. - Ja stawiam! 
- No dobra, ale szybko. 
Wsiadłyśmy w pierwszy autobus jadący pod galerię i byłyśmy na miejscu w pięć minut. 
 - Zajmij miejsce, a ja pójdę zamówić napoje. Chcesz coś jeszcze?
 - Nie, dzięki. 
 Podeszłam do lady i zagadała do młodej kobiety stojącej za ladą. 
- Przepraszam - dziewczyna odwróciła się do mnie z miłym uśmiecham. 
- Dwie gorące czekolady. 
 Czekałam aż dziewczyna podejdzie do mnie z napojami. Zapłaciłam jej i ruszyłam w stronę Rozalii.
Wypiłyśmy czekoladę rozmawiając o nowej szkole. Nasze trajkotanie przerwał nam dzwonek mojego telefonu.
- Mama - powiedziałam do Rozi, bo wiedziałam, że będzie chciała wiedzieć. - Halo?
- Hej kochanie! - usłyszałam z drugiej strony.
- Cześć mamo.
- Pamiętacie chyba, że dziś przyjeżdżamy? - "Fuck" zaklęłam bezgłośnie. -  Za trzy gadziny powinniśmy być.
- Oczywiście, że pamiętałam - wysiliłam się na najweselszy ton. - Właśnie wracamy z miasta. Jak przyjedziecie będziemy na was czekać.
- To dobrze, chyba ten klimat ci pomaga - zaśmiała się mama. - Zawsze o wszystkim zapominasz.
- Haha, bardzo zabawne. Wiesz co muszę kończyć, bo właśnie autobus przyjechał. Papa, całuski.
- Paa.
- Rodzice! Pamiętałaś?
- O cholera - Rozalia otworzyła szeroko oczy. - Mamy kaw w domu? Albo jakieś ciasteczka? 
- Chyba nie. Skończyłaś? Kupimy tu jakieś ciasta i skoczymy do spożywczego kupimy kawę, jakąś herbatę i coś tam jeszcze. 
Podeszłam do lady i kupiłam jakieś ciasta, które ładnie wyglądały i poszłyśmy do spożywczaka. Po dwudziestu minutach i pełnymi reklamówkami ruszyłyśmy na autobus. 
Wpadłyśmy do domu całe mokre od deszczu, który zaczął przeobrażać się w burze podczas podróży. 
- Mamy półtorej godziny -  powiedziałam patrząc na zegarek. Idę do Gaji ściągnąć ją z pastwiska, aty idź się już przebrać i ogarnij trochę w salonie.
Zabrałam szybko kucyka z padoku i przygotowałam jej boks. Po przyjściu do domu Rozalia ogarniała już salon i przygotowała wszystko w salonie i robiła herbatę w kuchni. pobiegłam szybko się przygotować.Przebrałam się w białą bluzkę w napisem "Watch out" i czarne trochę podziurawione jeansy. Mokre włosy spięłam w kucyka żeby nie zmoczyć wszystkiego. 
Salon był już prawie gotowy na przyjazd gości. Wszystko wysprzątane i pochowane, na stole stał dzbanek z herbatą podgrzewany świeczką, aby nie wystygła, szklanki dla wszystkich, talerzyki z łyżeczkami do ciasta, które stało poukładane na talerzu obok. 
Posłałam Rozalie żeby się przygotowała, a sama poszłam do kuchni. Na tacy położyłam filiżanki na spodeczkach. Wsypałam do nich trochę kawy i położyłam na tacy mleczko i cukier. 
Zostało nam jeszcze pół godziny więc siadłam w salonie z laptopem na kolanach i Syriuszem u boku. Wykańczałam właśnie niespodziankę dla Rozalii gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
Pobiegłam otworzyć i ujrzałam w nich rodziców. 
- Cześć! - objęła mnie mam w niedźwiedzim uścisku. 
-  Weź rusz się, bo mokniemy! - usłyszałam głos pani Mayor. 
- No już, już. 
Wszyscy się rozebrali i ruszyliśmy do salonu. Zostawiłam ich tam z Rozalią, a sama poszłam zalać kawę. Gdy wróciłam wszyscy już wesoło rozmawiali. 
***
Po godzinie moja mama powiedziała poważnym tonem: 
- Tak jak mówiliśmy dostaniecie własne konie, jak poradzicie sobie z kucykiem to kupimy wam konie do jazdy. Miałyście mieć miesiąc próby, tak więc będzie. Macie jeszcze dwa tygodnie i sprawdzimy go razem z weterynarzem, ale pamiętajcie, że trzy konie to nie jeden mały kucyk. Będzie więcej obowiązków i jak nie będziecie dawały rady, zostanie wam ten przywilej odebrany. Rozumiecie?
- Oczywiście - powiedziała Rozalia. Zawsze była lepsza w takich poważnych sprawach.
- Aby kupić konia na pewno będziemy potrzebować więcej niż godzinę - kontynuowała mama Roze. - Przyjedziemy więc w piątek popołudniu i sprawdzimy Gaję. Jeżeli będzie wszystko dobrze to w sobotę spędzimy cały dzień na szukaniu dla was koni, a w niedziele zjemy wspólnie obiad i po popołudniowej kawie pojedziemy do domu. 
- Super - próbowałam udawać jak najweselszą, ale niezbyt mi to wyszło. - Przepraszam muszę iść do ubikacji, zaraz wracam.
Wybiegłam z pokoju i chyliłam telefon wystukałam wiadomość " Przeprowadzamy się żeby nie mieć ich na karku, a oni przyjeżdżają na weekend u nas spać, no poprostu super!" wysłałam wiadomość do Rozy. Po paru minutach wróciłam do pokoju żeby wyglądało wiarygodnie. 
- My się już będziemy zbierać - powiedział mój tata.
***
Pogadaliśmy jeszcze przez chwile w drzwiach i rodzice pojechali sobie. Ogarnęłyśmy w salonie i ruszyłyśmy do swoich pokoi przygotować się na następny dzień. Oczywiście jak to ja już po pięciu minutach  musiałam iść do Rozali po pomoc, bo nie wiedziałam gdzie co mam i zapomniała zabrać tego i tamtego. Dlatego, że mieliśmy zabrać tylko zeszyty zabrałam małą żółtą torebkę i dobrałam do niej szare dresy i równie żółty żakiet. Do tego trampki i pare dodatków. Z gotowym strojem mogłam spokojnie porobić inne rzeczy nie bojąc się, że rano będę stać w garderobie i jęczeć, że nie ma się w co ubrać. 
Przed dwudziestą siadłyśmy w salonie z laptopami i latałyśmy myszkami jak szalone. Po skończeniu mojej niespodzianki weszłam na facebook'a i wysłałam Rozie linka. Była to nasza strona internetowa, na której zareklamowałam nasze "przedsiębiorstwo". Wstawiłam tam sześć zakładek i w każdej było o czymś innym. W pierwszej o naszej dwójce, trochę o charakterze, zainteresowaniach itp. W drugiej o przeprowadzaniach na kucyku i nauki opieki nad nim oraz więzi i zaufania. Trzecia została poświęcona zdjęciom Rozali i ogłoszeniu że organizuje sesje. W czwartej opowiedziałam o tańcu i zaproponowałam dwie lekcje po 1,5h, jedną z jazzu i jedną z hip-hopu. W piątej podałam nasze numery telefonu i adres e-mail aby można się było z nami skontaktować. Na stronie głównej wstawiłam ogłoszenia o wszystkim w skrócie gotowe do wydrukowania i powieszenia.
- I co sądzisz? -  uśmiechnęłam się szeroko do Rozy. 

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Rozalii

Westchnęłam i opłukałam twarz zimną wodą. Już teraz czułam narastające zdenerwowanie. Dzisiaj 1 września! 1 września! Umyłam starannie zęby i rozczesałam włosy. Za chwilę obudzę Rosemare i zrobimy sobie make-upy i fryzury. Ruszyłam dziarskim krokiem do kuchni. Muszę przezwyciężyć zdenerwowanie... Wdech-wydech-wdech-wydech... Żołądek zacisnął mi się w ciasny supeł. Lekko trzęsącymi rękoma nasypałam Gladiusowi suchej karmy i wymieszałam ją z wilgotnym mięsem. Do drugiej miski nalałam mu czystej wody.
- Gladius! Kici-kici! Śniadanie! - krzyknęłam. Kota nie ma. - GLADIUS TY KUPO FUTRA ŚNIADANIE! - wrzasnęłam trochę za głośno. Zadziałało. Kocur wskoczył do kuchni przez otwarte okno i otarł mi się o nogę.
- Co, miziaku? Wiesz, że trzeba będzie cię wykastrować, co? - uśmiechnęłam się głaszcząc go pod brodą. Uwielbiał to.
- O, już wstałaś! - usłyszałam rozespany głos.
- Dzisiaj wielki dzień, nie mogę mieć worów pod oczami - roześmiałam się.
- Tak, tak, racja. Zrobisz mi płatki? Muszę iść się ogarnąć.
- Jasne, a co dzisiaj Syriusz je na śniadanie? - zapytałam.
- Karmę. Dorzuć mu też kawałek kiełbasy. Jesteś kochana - uściskała mnie i poszła do czarno-fioletowej łazienki. Zagwizdałam na Syriusza, mimo, że wiedziałam, że nie przyjdzie, póki w kuchni jest Gladiusiątko. Zrobiłam mu tak czy siak śniadanie i postawiłam mleko na ogniu. Chciałam sobie zjeść kanapkę, ale nie dałam rady. Nie mogłam nic przełknąć. Wypiłam tylko dwa łyki jakiegoś pomarańczowego soku - zrobiłam to tak szybko, że nie poczułam wcale smaku.
- Jak tam nastrój? - zapytała mnie Rose jedząc płatki.
- Jestem zdenerwowana - powiedziałam szczerze krzywiąc się. Usiadłam, i na kolanach położyłam sobie Gladiusa. Głaszcząc jego mięciutkie futerko, uspokoiłam się nieco.
- E, tam, to pewnie lekka trema. Przecież znasz układ doskonale. Świetnie ci pójdzie! - poklepała mnie moja przyjaciółka.
- Mam nadzieję - uśmiechnęłam się słabo. Wstałam, odkładając kota, który domagał się wyjścia na pole. W piżamie wypuściłam go na dwór. Potem przypomniałam sobie o Gaj, i już miałam wyjść, kiedy powstrzymała mnie Rose.
- Ja ją nakarmię, a ty idź się przebrać. Musimy być ubrane na galowo, więc spakuj nam stroje na występ do reklamówki - powiedziała, a ja uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Pośpiesznie się ubrałam i spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torby. Po ok. 30 minutach stałyśmy z moją przyjaciółką na przystanku. Nie musiałyśmy długo czekać, aby pojawił się autobus. Większość drogi przemilczałyśmy. Jeszcze tylko 10 minut. Tylko 10 minut... Nerwowo ściskałam pasek od torebki.
- To się nie uda, cholera - wymruczałam od niechcenia,
- Przestań się spinać laska. Wszystko będzie ok, tak? - roześmiała się Rose. Dla niej występy to chleb powszedni. Dla mnie nie.
- Nie - mruknęłam opierając głowę na chłodnej szybie.
- Jesteś beznadziejna psychicznie, ale silna fizycznie, kochanie. Rozluźnienie to połowa sukcesu, zapamiętaj!
- A druga to dać się ponieść muzyce, pierdu, pierdu... Przecież i tak... - zaczęłam, ale Rose krzyknęła:
- Zamknij się łajzo i wysiadaj bo to nasz przystanek! - na te słowa postanowiłam zamilknąć i wyjść na ulicę. Drogę do szkoły pokonałyśmy zadziwiająco szybko. Przez skórę czułam podniecenie Rose. Nie mogła doczekać się tańczenia. Ja miałam ochotę przykryć się kołdrą i rozpłakać.
***
Jakoś znalazłyśmy dyrektorkę, która powiedziała nam co mamy dalej robić. Poszłyśmy na halę sportową, na której miało się odbyć rozpoczęcie roku. To tam gromadzili się wszyscy występujący. Wielu z nich śpiewało, grało na instrumentach, a niektórzy przygotowali skecze. I to wszystko zostało zorganizowane w wakacje! Przy zapisach do szkoły każdy mógł wyrazić chęć wzięcia udziału w festynie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Mam nadzieję. Szybko zrobiłyśmy sobie makijaże. Mój lekki beżowo-czarny makijaż dodał mi odwagi. W tej sukience czułam się naprawdę pewnie! Kolejność biorących udziału w tej szopce była wywieszona na tablicy za kulisami. Byłam trzecia, a Rose przedostatnia. Zazdrościłam jej. No cóż, pozostaje odliczać minuty.
***
Chłopak grający na gitarze właśnie skończył piosenkę. 
- Za ten występ dziękujemy, a teraz poprosimy Rozalię Mayor, która zaprezentuje nam taniec! - usłyszałam z głośników. Był to głos nauczyciela zapowiadającego koeljne występy. Wypuściłam powietrze i poprawiłam wysokiego koka, którego upięła mi przyjaciółka. Kokarda była na miejscu.
- Rozalio, prosimy! - usłyszałam jeszcze raz.
- Bądź silna! - przesłała mi buziaka Rose. Wybiegłam leko na scenę. Matuchno, ile ludzi! Oni wszyscy tutaj chodzą?! Rozlega się muzyka. Akcja! Trzymaj ramę, tancz z gracją! Tu podskok! Tak! Lalalala... Poczuj się jak baletnica! Zawodowa tancerka! Dobrze! Następna zwrotka, wirujesz! Jeszcze tylko refren... Podskok, piruet, lekkość! Ostatnie dźwięki, nic mi się pomyrdało? Ukłon. Plecy proste. Uśmiech na twarzy. Brawa. Łiii... Zbiegam ze sceny.
- I jak było? - zapytałam Rose rozpromieniona.
- Bosko - przytuliła mnie.
***
Po występie Rose, który był fenomenalny, ruszyłyśmy do klasy, ponieważ festyn dobiegał końca. Dziewczyna zagięła wszystkich! 
- Hej, czekaj! Jeszcze tańczy jakieś trio! - powiedziałam patrząc na scenę.
- Faktycznie, zaczekajmy - przytaknęła mi. Z daleka patrzyłyśmy na wygibasy na scenie. Trzy wymodelowane nastolatki prężyły się w rytm muzyki.
- To nie jest zbyt... Wulgarne? - zmarszczyłam brwi.
- Taniec nowoczesny. Na kręcenie dupą nic nie poradzisz - wzruszyła ramionami. Jeszcze raz rzuciłam okiem na scenę. Blondynka, brunetka i ruda - wszystkie trzy ubrane, (a właściwie nieubrane) bardzo skąpo. Mimo okropnej choreografii, trzeba było przyznać, że tańczyły nieźle. Szkoda, że w ten sposób...
- Dziękujemy Connie, Emily i Vielettcie za wspaniałjy występ! A teraz udajcie się do waszych wychowawców, którzy wam wszystko przekażą - dobiegł nasz głos mówiącego. Ruszyłyśmy do naszej sali nr 52 na trzecim piętrze. Musiałyśmy czołgać się po schodach, bo jeżdżenie windą było tyko dla nauczycieli i chorych uczniów.
- Mam nadzieję,  że chociaż wychowawca nan się fajny trafi - mruknęłam.
- Drugiej takiej starej baby jak w gimnazjum nie zniosę! - zajęczała Rose.
- Liczę na faceta.  Faceci są spoko - roześmiałam się.
- Patrz, to chyba nasza klasa - odpowiedziała Rose. Istotnie przed drzwiami stała kupka ludzi - jacyś rozwrzeszczeni chłopacy i poprawiające makijaż dziewczyny, w tym najlepsze Connie,  Violetta i Emily. Od razu nie przypadły mi do gustu. Były zbyt... hałaśliwe,  prostackie i bez kszty skromności. Już zajmowały się ostrym podrywem. Błeh.
Po chwili nadeszła jakaś kobieta... bez makijażu i szpilek, spokojnie mogłaby podać się za jedną z uczennic. Miała może 20 lat? Nie wiem ile potrzeba żeby zostać nauczycielem... wtoczylismy się do klasy. Natychmiast zajęłyśmy dobrą ławkę - koło okna i grzejnika ale z daleka od nauczycielskich oczu. Idealna ławka na ściąganie!
- Witam was wszystkich w nowym roku szkolnym! Nazywam się Daphne Winters i będę waszą wychowawczynią przez następne lata. Jestem tu całkowicie nowa i mam nadzieję, że będziemy się nawzajem szanować i nie przeszkadzać. Kolega  tyłu  słyszał co powiedziałam? - zmierzył a wzrokiem jakiegoś Rudego z tyłu.  - Nie - roześmiał się wrednie chłopak nauczycielka z miejsca wpisała mu uwagę. Chłopak krzyknął jeszcze jakieś przekleństwo i uciszył się trochę.
W tym czasie Rose zaczęła zagadywać do chłopaka siedzącego z przodu. Spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się tylko cwaniacko i wydęła wargi.

poniedziałek, 29 września 2014

Od Rosemare


Dni mijały nieubłaganie, zbliżał się rok szkolny. Większość czasu spędzałyśmy z Gają, ale też ćwiczyłyśmy nasze układy. Pojechałyśmy także do miasta po książki, plecak, zeszyty i inne potrzebne rzeczy. 
Rose denerwowała się tym, że jej sukienka nie przychodzi i nie będzie miała w czym tańczyć. Wiele razy mówiłam jej, że jej coś pożyczę, ale ona nadal chodziła coś marudząc.
W piątek przyszła paczka z poprawionymi strojem dla Rozy i śliczny, zielony kantar z uwiązem. Znalazłam w pudle karteczkę z listem co poprawiła oraz tym, że o wszystkim wie i kantar jest dla Gaji na rozpoczęcie roku szkolnego. 
- Chodź, pokombinujemy z fryzurami i makijażem - zaproponowałam jej. - W poniedziałek będziemy mieć już spokój. 
- To już w ten poniedziałek?! 
- Taak! Nowa szkoło, witaj! 
- Ale to szybko minęło.
Po ponad godzinie męczarni Rozalia wyglądała ślicznie.  
- Dawaj aparat, muszę zrobić ci zdjęcie. -Teraz zatańcz! Nagram cię! - cykłam jej z czterdzieści zdjęć. Przez kolejne pół godziny komentowałyśmy nagranie i zdjęcia. Roze przebrała się w normalne ubrania, a ja założyłam sukienkę. 
Poszło jej strasznie szybko. Tak, jakby myślała nad tym od dłuższego czasu. Włosy spięła mi w koka, układającego się w kokardkę. Na oczach cienie przechodziły mi z zielonego, w kolor stroju po błękitny. Wszystko razem idealnie wyglądało. 
- Muszę zrobić ci sesje! - krzyknęła. Przez kolejne dwie godziny pozowałam. Zrób to i tamto. Stan koło Gaji, zabierz Syriusza...


Wieczorem, zasiadłyśmy z miskami popcornu na kolanach  w piżamach przed telewizorem. Film był tak nudny, że cały przegadałyśmy.
***
 Siedziałam na huśtawce z Syriuszem na kolanach towarzyszące pasącej się Gaji. 
- Tu jesteś! - usłyszałam za sobą. - Wszędzie cię szukam! 
- Cieszę się ostatnim dniem wolnego.
- Niestety, to już jutro. Ale pomyśl! Za dwa równe tygodnie okaże się czy dostaniemy kolejne konie! 
- No w sumie. 
Przez kolejna godzinę rozmawiałyśmy. To o pracy, jak pogodzimy wszystko razem. Kiedy będziemy miały czas wolny.
- Chodźmy już - powiedziałam patrząc na godzinę. - Musimy się wyspać! 
- No trochę już późno. 
*** 
" Pi - bip. Pi - bip" usłyszałam mój telefon. Na tarczy zegara widniała "7.00". 
Usłyszałam krzątanie w kuchni. " To pewnie Rozalia. Ranny z niej ptaszek." pomyślałam.

czwartek, 18 września 2014

Od Rozalii

Nie do końca byłam przekonana co do mojego występu. Przecież tam będą startować o wiele lepsi ode mnie... Lecz skoro już umiałam układ, to może faktycznie dodatkowe doświadczenie by mi nie zaszkodziło? Szkoda tylko, że festyn jest z okazji rozpoczęcia roku... Czyli najpierw rozpoczęcie na hali, potem występy. Będę się stresować przed nową klasą, ludźmi... Jak dam plamę to nie będzie zmiłuj. Ale czy ja się zawsze muszę tak wszystkim przejmować?! Jeśli nie wyjdzie, to trudno. Dam sobie siana i tyle. Z tymi przemyśleniami, odleciałam w błogi sen. 
***
Rano obudziłam się odprężona i wypoczęta. To łóżko było rewelacyjne! A pościel... szkoda gadać. Dotknęłam delikatnego, śliskiego materiału. Był bardzo przyjemny w dotyku. Przeciągnęłam się. Gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam jakieś kreski na drewnie. Pochyliłam się na wysokość belek. Mnóstwo zadrapań! Co tu się stało?! Moje wspaniałe łoże wyglądało, jakby grupa kotów postanowiła urządzić sobie z niego drapak! Chwila... nie grupa kotów, lecz JEDEN KOT!
- Gladius!!! - krzyknęłam na całe gardło. Trzeba będzie w końcu kupić mu jakiś drapak, zabawki... żeby miał się na czym wyżywać. Nie było go nigdzie widać. Wyglądnęłam więc przez okno, wiedząc, że i tak zgłodnieje, i wróci. Wdychając do płuc orzeźwiające powietrze, kątem oka zobaczyłam stojącego samotnie Gajuszka. Zrobiło mi się jej żal. Jak trzymać konie - to przynajmniej dwa! Miałam nadzieję, że rodzice szybko zdecydują się na kupno dwóch następnych koni... Westchnęłam i ubrałam się. Najzwyklejsza w świecie biała koszulka, dżinsy typu 7/8 i czerwone, niskie trampki. Do tego bandamka we włosach. Nic specjalnego, nie chciałam się wyróżniać.
Gdy zeszłam na dół, Rose już tam była i szykowała kanapki z Nutellą. 
- Ohoho, grubo - roześmiałam się. 
- Nutella rządzi! - krzyknęła Rose wyrzucając w górę pięść z nożem, którym smarowała kanapki. Odrobina kremu spadła na podłogę. - Oj! - roześmiała się.
- Ja dziękuję, nie mogę się tak obżerać tym słodkim - powiedziałam z uśmiechem.
- No weź, kto ma zjeść tą wielką kupę kanapek?!
- Ty? - zapytałam z uśmiechem. - No, może z jedną ci pomogę - skusiłam się wyciągając owoce z koszyka.
- Jedną? Wtedy to mi pójdzie w cycki! - wystawiła mi język.
- Ty to powiedziałaś - roześmiałam się przegryzając jedną kromkę. Nie miałam ochotę na więcej. Pokroiłam jabłko, gruszkę i pomarańczę. Dodałam do tego garść rodzynek i orzechów znalezionych w szafce. - To się nazywa śniadanie! - powiedziałam unosząc miskę z sałatką owocową.
- Rośliny z samego rana? Nie, dzięki - powiedziała z pełną buzią Rose. 
- Nie zależy mi na cyckach - powiedziałam z uśmiechem nabijając na widelec kawałek gruszki. 
Po śniadaniu zauważyłyśmy, że zbierają się na niebie burzowe chmury. Zastanowiłyśmy się, czy dobrym pomysłem będzie jechać w taką pogodę do miasta, jednak postanowiłyśmy zaryzykować. Dałyśmy zwierzakom jedzenie i zaprowadziłyśmy Gaję do stajni. Nie chciałyśmy zostawiać jej na polu, bo nie wiadomo jak zareaguje na deszcz i pioruny. Przytargałam jej odpowiednią ilość siana, a Rose przeniosła lizawkę z padoku do boksu. Spędziłyśmy z nią chwilę, sprzątając stajnię.
- Do zobaczenia mała - potargałam ją za grzywkę. Rose również powiedziała ,,papa", po czym poklepała ją przyjacielsko po grzbiecie. 
- Za niedługo do ciebie wrócimy - obiecałyśmy jej na pożegnanie. Jeszcze wypuściłam mojego kocura na zewnątrz. Lepiej, żeby zmókł, niż podrapał kolejny mebel... Z resztą jutro wywieszę ogłoszenia z jego zdjęciem - a nuż komuś po prostu uciekł? W duchu mam jednak nadzieję, że tak nie jest... Gdy siedziałyśmy w autobusie, powiedziałam:
- Jeśli okaże się, że Gladius do nikogo nie należy, to będę musiała zabrać go do weta. Na razie wstąpimy po prostu do zoologicznego?
- Pewie! Przydałaby mi się karma dla Syriusza. Stara już się kończy, a niezbyt mu smakują zeschłe resztki - uśmiechnęła się Rose.
- Ja chciałabym kupić kilka kocich zabawek... i inne potrzebne przedmioty - odpowiedziałam z naciskiem na ,,potrzebne".
- W pierwszej kolejności drapak? - roześmiała się. 
- Nawet dwa! I jeszcze jakieś książki o kotach. Chociaż może poszłybyśmy do biblioteki? Ostatnio krucho u mnie z kasą.
- Jasne, nie ma sprawy. U mnie też pasowałoby rozglądnąć się za jakąś pracą...
- Osobiście, najchętniej dorabiałabym sobie sprzedażą zdjęć lub amatorskimi sesjami. Albo pisząc artykuły do gazet!
- Tutaj mamy dużo perspektyw. Możemy wszystko! - orzekła z uśmiechem Rose, a ja się z nią zgodziłam.
***
W końcu dojechałyśmy. Z mapy wynikało, że najbliższe i zarazem największe centrum handlowe jest 500 metrów od miejsca, w którym wysiadłyśmy. Przeszłyśmy do spacerkiem, podziwiając czerwone budki i autobusy. Najpierw poszperałyśmy w sklepach z ciuchami. Jeden z nich figurował jako ,,Dance&Dance" i to tam Rose znalazła sukienkę dla siebie. Była bardzo ładna i delikatna - ciemno-zielona, wręcz turkusowa, z błyszczącą szarfą przebiegającą przez ramię. Do tego błyszcząca opaska we włosy.
- I jak wyglądam? - zapytała wychodząc z przebieralni.
- Zjawiskowo - powiedziałam z podziwem. Sukienka leżała na niej jak ulał! Jakby... krojona specjalnie na nią! - Musisz ją mieć! 
- Naprawdę tak myślisz? Według mnie też jest ładna - uśmiechnęła się kręcąc się w okół własnej osi. Materiał zawirował dookoła niej. - Biorę ją!
- Dobry wybór! - rzuciłam i zostawiłam ją w przebieralni. Gdybym ja tak w jakimkolwiek stroju wyglądała... Szperałam w sukienkach, ale żadna nie przypadła mi do gustu. Ta za krótka, tu za duży dekolt, tu nie ma mojego rozmiaru, a to za drogie. Wszystko tu miało swoją cenę. Trochę zbyt wygórowaną, moim zdaniem. Kątem oka zauważyłam jak Rose wychodzi z szatni.
- A ty coś masz? - zapytała.
- Nie, nic nie mogę znaleźć.
- Poczekaj, razem na pewno coś znajdziemy! - pocieszyła mnie, jednak ja odmówiłam.
- Nie warto tracić czasu, chodźmy gdzie indziej! - rzekłam, więc moja przyjaciółka zapłaciła i skierowałyśmy się ku wyjściu. 
- Heeej, patrz! - powiedziała Rose wskazując na ogłoszenie. ,,Szukam pracownika!" - głosił nagłówek. Gdy podeszłyśmy bliżej, okazało się, że w kawiarence w galerii szukają kelnerki. 
- Przyjmą osobę bez doświadczenia, praca kilka razy w tygodniu, po szkole... - powiedziała Rose czytając z kartki. - Super!
- To ty idź złożyć podanie, a ja zerknę do tego sklepu zoologicznego - wskazałam brodą na sklep z artykułami dla zwierząt nieco dalej.
- Kupisz mi karmę dla Syriusza? Oddam ci potem. Wiesz, ta, pedigree z yorkiem na opakowaniu. 5 kilo - poprosiła, a ja zgodziłam się. Po chwili się rozstałyśmy, a ja skierowałam swoje kroki do ,,Hau&Miał" - tu chyba wszystkie sklepy miały w nazwie ,,&"... 
Sklep zoologiczny był ogromny! Nigdy nie byłam w tak dużym sklepie dla zwierząt... Podzielony na dwie części - jedna dla kotów, druga dla psów. Można tu było nawet zamówić katalog z kotami na sprzedaż! Wymsknęło mi się małe ,,wow!", po czym ruszyłam za rysunkiem kota. Znalazłam się między dwoma wielkimi półkami ciągnącymi się na całej długości ściany. Gdy chciałam wybrać karmę okazało się, że każda jest dla innej rasy. Dla dachowców, persów, sfinksów, maine coon'ów... w końcu znalazłam opakowanie z kotem przypominającym Gladiusa. ,,Wyspecjalizowana karma stworzona specjalnie z myślą o kotach ragdolle" - odczytałam. Wzięłam również spory drapak, najtańsze legowisko, małą kuwetę, piłeczkę ze smakołykami, smakołyki do nauki sztuczek i książkę o rasowych kotach. Szczotkę do czesania futra i szampon sobie darowałam. Nie stać mnie było na takie luksusy... Miałam nadzieję, że wystarczy mi na sukienkę, bo chodź starałam wybierać się najtańsze przedmioty, zostało mi naprawdę niewiele pieniędzy. Przy kasie zapłaciłam, i poprosiłam o dostawę drapaka i legowiska do domu, bo sama bym tego nie wytargała. 
- I kupiłaś coś? - zapytała mnie Rose, gdy spotkałyśmy się przed sklepami.
- Pewnie, przywiozą rzeczy do domu - uśmiechnęłam się. - Ale gadaj jak ci poszła rozmowa!
- Dostałam ją - uśmiechnęła się promiennie. Uściskałam ją i pogratulowałam jej. ,,Jeszcze tylko praca dla mnie..." - pomyślałam, po czym ruszyłyśmy na poszukiwania sukienki dla mnie.
***
Wróciłyśmy do domu. Miałam swoją sukienkę. Była brzydka - tu rozpruta, tu ubrudzona, w dodatku czarna, zwykła. Kupiłam ją w ciucholandzie, a jedyne co mnie przekonało do jej zakupu, był fakt, że to ubranie do tańca. Moja chrzestna jest krawcową, wyślę ją jej i poproszę, aby ją jakoś przerobiła, może coś z tego wyjdzie. Nie musiałaby jej bardzo zmieniać, tylko obciąć rękawy, może dodać jakieś kropeczki i drugą warstwę... Miejmy nadzieję, że się uda, bo do festynu tylko tydzień. Zapakowałam ją do pudełka. Jutro ją wyślę.
- Rose! Idziemy do Gaji?! - krzyknęłam do przyjaciółki, wyciągając rzeczy dla Gladiusa z torebki. Reszta także już doszła, teraz tylko wystarczy rozlokować umiejętnie to wszystko w domu.
- Pewnie! - odkrzyknęła i zbiegła do ogrodu. Wzięłam drapak ze sobą i już po chwili byłam na dole. Położyłam go na tarasie.
- Chciałabym zobaczyć, czy w ogóle będzie to drapał - westchnęłam.
- Spróbuj! - zachęciła mnie Rose. Przyniosłam więc Gladiusa i położyłam go przed drapakiem. Pachniał zachęcająco kocimiętką, i kocur od razu się nim zainteresował. Obwąchał go, i machnął nań łapą.
- Drap! Tak! - powiedziałam drapiąc paznokciami przedmiot. 
- Nauczy się - stwierdziła moja przyjaciółka, i w tej samej chwili zwierzę wbiło pazury w drapak. Zaczął rytmicznie wyciągać i chować je do poduszek. Pochwaliłam go za to i dałam mu smakołyk. Potem poszłyśmy do kucyka. Stał samotnie w stajni, i widać było, że mu się nudziło. Na prędko zmontowałyśmy jej piłeczkę napełnioną smaczkami dla koni na później. Następnie wzięłyśmy szczotki, i zaczęłyśmy pielęgnować jej sierść. Cały czas rozmawiałyśmy. 
- Musimy jej poświęcać więcej czasu. Nie może tak sama tutaj stać - westchnęłam.
- Masz rację, tylko czy nie lepiej byłoby po prostu kupić konie?
- Oczywiście, że łatwiej - roześmiałam się. 
- Ciekawe, kiedy rodzice mają nam zamiar sprawić te rumaki. Masz oszczędzone trochę forsy?
- Jasne, nawet sporo. Z tego konkursu fotograficznego została mi cała kwota! A wszystko razem rośnie na moim koncie - uśmiechnęłam się. Rodzice wpłacali tam każdą zaoszczędzoną przeze mnie kwotę. Powolutku zbierałam sobie na sprzęt i inne rzeczy.
- Ja też mam trochę oszczędności... Miejmy nadzieję, że gdy ten miesiąc minie, będziemy już miały na kim jeździć - roześmiała się. Wyczyściłyśmy jeszcze Gaji kopyta, rozczesałyśmy ogon i grzywę, a później ruszyłyśmy na spacer. Pogoda dopisywała - nie było za gorąco, ani za zimno, chociaż gryzły jeszcze komary. Po deszczowym popołudniu nie było już śladu. Radośnie zabrałam głęboki oddech. Ta okolica jest cudowna. Wymarzona.

wtorek, 2 września 2014

Od Rosemare

Obudziłam się, ale nie otwierałam oczu. Przytuliłam Syriusza wdychając jego zapach.
- Tobie też nie chce się wstawać? - mruknęłam.
Leżeliśmy tak, aż w końcu znowu zasnęłam. Obudziła mnie muzyka. Zwlekłam się i poszłam popatrzeć. Uchyliłam lekko drzwi. Roza wymyśla układ do jej ulubionej piosenki " Gift of a Friend". Ma to być dla mnie niespodzianka. Całkiem nieźle jej szło. Cieszę się, że zainteresowała się tańcem i gimnastyką. Mamy co razem robić. Zatrzymała muzykę, a ją weszłam na sale.
- O, ktoś tu wstał - uśmiechnęła się. - Dopracowałam układ. Chcesz zobaczyć¿
- Jasne!
Siadłam wygodnie, a ona tańczyła. 
- Świetnie - biłam brawo. - Coraz lepiej ci idzie. Możesz to pokazać! Występy za niedługo, możesz wystąpić!
- Nie, nie, nie.
- Ej, pomogę ci ćwiczyć i trochę pozmieniamy. Będzie idealnie.
- Okej. Jak zatańczysz ze mną.
- To ma być twój występ.
- Ale ja chce z tobą zatańczyć na scenie.
- Nie! Sama tańczysz. Proszę ja też coś przygotuje, obiecuje.
- Dobra.
- Idę się przebrać i zjeść śniadanie i wracam.
Zabrałam z garderoby krótkie spodenki i luźną bluzkę. W łazience zrobiłam poranna toaletę, włosy spięłam w koka.
Na dole czekała na mnie Rozalia z płatkami z mlekiem.
- Oooo, pychota. Dziękuję. Nie trzeba było.
- Im szybciej zaczniemy tym wcześniej skończymy.
***
Zanim zauważyłyśmy było już po pierwszej.
- Zróbmy naleśniki! - zaproponowałam.
- Nie taki zły pomysł.
Roze przygotowała ciasto i piekła, a ja poszukałam dodatków. Siadłyśmy na tarasie, na talerzu miałyśmy po dwa naleśniki z dżemem, jeden z serem i kolejny z owocami.
- Myy pycha - powiedziałam pijąc świeżo wyciskany  sok z pomarańcz.
Po zjedzeniu wszystkiego poszłyśmy przećwiczyć układ i nagrałam ją.
- Nie wiedział, że to tak świetnie wyglada - zaśmiała się. - Dzięki za pomoc to co teraz wymyślamy twój?
- Ja już mam wymyślony.
Przełączyłam muzykę i zaczęłam:
- Super!
- Co powiesz żebyśmy pojechały jutro do miasta, zrobiły zakupy na rok szkolny i znalazły stroje do występu? No i oczywiście się zapisać.
- W sumie - pokiwała głową. - Wymyślmy jeszcze układ razem! 

sobota, 30 sierpnia 2014

Od Rozalii

- Pewnie - przytknęłam. Nie przepadałam za niezapowiedzianymi odwiedzinami, nawet jeśli były miłą niespodzianką. To okropnie wybijało z rytmu. 
- Nie zostało nam wiele rzeczy, zaraz się z tym uwiniemy - uśmiechnęła się Rosemare. W rzeczywistości - zostały nam tylko walizki przywiezione przez rodziców, czyli z rzeczami osobistymi. Zawlekłam swoją walizę do pokoju i wyjęłam z niej wszystkie książki, sprzęt fotograficzny, zeszyty, flet, nuty, pierdółki... Po wyłożeniu przedmiotów, mój pokój przestał wyglądać tak idealnie. Słyszałam przez ścianę jak Rose krząta się w swoim pomieszczeniu. Podśpiewywała sobie chyba coś pod nosem. Rytmiczna melodia natchnęła mnie do złożenia fletu. Kupiłam go za własne pieniądze, i był używany. Poprzednia właścicielka jednak o niego dbała, więc nie był mocno sponiewierany. Dawno nie grałam, toteż na próbę zagrałam gamę c-dur. Wyszła dobrze, więc przeszłam do następnych ćwiczeń. W rodzinnym mieście, w dzieciństwie chodziłam do szkoły muzycznej, i to dobre trzy lata. Później straciłam jakoś ochotę do ćwiczeń i uczęszczania na zajęcia. Dalej uczyłam się sama. Znaczy... w miarę moich możliwości. Naprawdę długo już nie grałam. Lubiłam to jednak. Niskie dźwięki wydobywające się z instrumentu zawsze mnie uspokajały i napełniały zadowoleniem. Po chwili zagrałam popularną melodię ,,He's a Pirate" z ,,Piratów z Karaibów". Był to jeden z moich ulubionych filmów. Następnie kilka równie popularnych melodii typu ,,Can You Feel The Love Tonight" z ,,Króla Lwa". Na koniec dwie wysokie gamki, i odłożyłam flet. 
- Dalej, dalej! - usłyszałam zza ścian.
- Za dzisiaj to tyle! - odpowiedziałam ze śmiechem. Chwilę później byłam już koło Rose. Przebierała sobie właśnie spodnie - na te luźne, do tańca.
- Będziesz ćwiczyć? - zapytałam opierając się o framugę drzwi, mimo, że wiedziałam jak będzie odpowiedź.
- Tak, chcesz ze mną? - odpowiedziała z uśmiechem.
- Mogę ci chwilę towarzyszyć. Lecę się przebrać - powiedziałam i wróciłam z powrotem do pokoju. Zarzuciłam na siebie luźne alladynki i bawełniany, obcisły podkoszulek. Spotkałyśmy się w sali do tańca. Najpierw lekka rozgrzewka, potem mostki, szpagaty itp. Dopiero kilka lat temu zainteresowałam się pasją Rosemare - wcześniej nie uprawiałam żadnego sportu prócz jeździectwa, jazdy na rowerze i jazdy na nartach. Czasem też pływałam albo szłam na ściankę wspinaczkową, ale żadnej z tych rzeczy (bez jeździectwa) nie poświęcałam zbyt dużej uwagi. Postanowiłam poćwiczyć jeszcze stanie na rękach oraz ,,gwiazdę". Wyszłam z wprawy, już bardzo dawno nie trenowałam. 
- Nie dotrzymuję ci kroku - powiedziałam wstając. - Poćwicz teraz sama, a ja pójdę poczytać - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Ty leniuszku - pogroziła mi palcem, ściągając nogę zza głowy. Wystawiłam jej język i pobiegłam do salonu. Wzięłam z blatu jeden z numerów ,,Gallopu" i ruszyłam na taras. Usiadłam w jednym w wygodnych wiklinowych krzeseł i wyciągnęłam nogi. Ptaki przyjemnie ćwierkały, a wiatr szumiał w koronach drzew. Było tu naprawdę uroczo. Zauważyłam, że Gaja liże namiętnie lizawkę, i postanowiłam ją jej zabrać. Gdy ruszyłam na pastwisko, zobaczyłam, że coś przykuło uwagę kucyka. Postawiła uszy i truchtem podbiegła za krzaki. Poszłam za nią, a tam... kot! Puszysty, kremowy kocur. 
Leżał jak gdyby nigdy nic w trawie i leniwo machał ogonem. Popatrzył niedbale na przyglądającemu mu się kucyka, oraz na mnie. Zamiauczał żałośnie, wstał i otarł mi się o nogę. 
- Co ty kocie? - zapytałam schylając się i głaskając głaskając go między uszami. - Głodny jesteś, co? Chcesz szynki czy czegoś? - ruszyłam po kawałek kurczaka do domu. Kot ruszył za mną z ogonem i głową wysoko w górze. Gdyby nie futro, przypominałby mi zapewne dumnego araba. 
- Tylko nie właź za mną do domu! Możesz mieć pchły! - pogroziłam mu palcem. Kocur za nic miał moje groźby i śmiało wszedł za mną do salonu. W sumie nie wyglądał jak typowy dachowiec. Miał czystą, zadbaną sierść i żywe oczy. Nie wyglądał również na zagłodzonego ani wymizerniałego. Otworzyłam lodówkę. 
- Boczek vel szynka? - zapytałam patrząc na niego. Nie było z jego strony odzewu. Był zbyt zajęty przeglądaniem się w blacie. Wyjęłam więc plastikową miseczkę i dałam do niej kilka plasterków szynki oraz pokrojony boczek. Położyłam jedzenie na podłodze, a kot ochoczo wziął się do jedzenia. Starannie ominął jednak szynkę i zeżarł sam boczek.
- Ale jesteś kapryśny - rzuciłam w jego stronę robiąc sobie kanapkę z resztą boczku. Zwierzę oblizało się i popatrzyło na mnie wyczekująco.
- Co? Chyba nie myślisz, że zostaniesz tu na dłużej dzikusie? - powiedziałam rzucając mu kawałek mięsa. Widać zasmakowało mu. Zupełnie nagle do kuchni wpadł Syriusz. W tej samej chwili zamarłam. Co, jeśli pies zagryzie kota?! Syriusz wyszczerzył kły, a kot syknął i wystawił z poduszek pazury. 
- Hau! - usłyszałam tylko, po czym kot machnął ostrzegawczo łapą. Nie zastanawiając się, co robię, porwałam go na ręce. Kot wyśmignął mi się jednak, i wlazł na moje ramiona. Tam umościł się wygodnie i syknął jeszcze raz w stronę yorka. Pies ze skowytem ruszył do salonu, a stamtąd schodami do Rose. Ta, słysząc piski zwierzęcia, wyłączyła muzykę dobiegającą z góry.
- Roza! Co się tam dzieje?! - krzyknęła, a ja usłyszałam jak bierze psa na ręce i schodzi na dół.
- Zupełnie nic - wzruszyłam ramionami, na których nadal siedział kocur.
- Co to za bydlę? - zapytała podejrzliwie moja przyjaciółka.
- Wlókł się po ogrodzie. Postanowiłam go dokarmić, a on przyczłapał tutaj za mną. Biedny kotek, był tak głodny, ze zjadł cały boczek!
- Biedny kotek? Serio w to wierzysz? - zapytała z powątpiewaniem Rose.
- Nie - uśmiechnęłam się próbując ściągnąć kota. Siedział tam jak przyklejony. - Złaź! - krzyknęłam usiłując go zrzucić. Syriusz nadal skowyczał.
- Cicho, cicho! - skarciła go. - Jak widzę przyczepił się do ciebie na dobre - roześmiała się Rose.
- Lepiej mi pomóż - rzuciłam potrząsając głową. Gdy Rose zbliżyła się z Syriuszem, kot przylepił się jeszcze mocniej. - Najpierw odstaw Syriusza! - rzuciłam jeszcze. Gdy Rose odstawiła psa do łazienki, kot sam ze mnie zeskoczył.
- Nigdy więcej tego nie rób! - pogroziłam mu. Nic a nic się tym nie przejął i zaczął drapać pazurami o drewnianą szafkę. - Nie! Nie wolno drapać! - wzięłam go pod brzuch i wyniosłam na taras. - Tu sobie buszuj, ile chcesz!
- No, nie bądź już taka brutalna - wyszczerzyła się Rose. 
- Daj spokój - otrzepałam spodnie. Nie mogłam brać do domu każdego napotkanego na swojej życiowej drodze kota. Niestety. - Sio! Psik! Uciekaj! - mówiłam wykonując odpychający gest rękoma. Kot usiadł i popatrzył na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. Zrobił zupełnie tak, jak ten kot ze Shrek'a. 
- Nie utrudniaj! - powiedziałam ostrzegawczo zupełnie jak ten facet-Zorro w reklamie Orbita.
- Co wy? Sztukę odgrywacie? - parsknęła śmiechem Rose. Westchnęłam. ZAWSZE marzyłam o kocie. Również ZAWSZE towarzyszyły temu dwa powody, dla których kota miałam nie posiadać:
1. Moja matka miała alergię na kocią sierść.
2. Byłam zbyt ,,nieodpowiedzialna", żeby kotkiem się zaopiekować.
Lecz skoro mieszkam z przyjaciółką, a rodzice podarowali mi dom i konia, to chyba byłam wystarczająco ,,dorosła" oraz ,,odpowiedzialna", aby podjąć się opieki nad mniejszym futrzakiem? Ponowiłam westchnięcie. Kot jednak podjął decyzję. Powolutku wstał, obrócił się i ze zwieszonym pyskiem ruszył przed siebie. 
- Van Gladius - powiedziałam cicho. 
- Hm? - chrząknęła moja przyjaciółka. 
- Pasowałoby do niego - mruknęłam, zabrałam ze stolika ,,Gallop", który wcześniej przytargałam i weszłam do salonu.
*** 
Tej nocy każda z nas była w swoim łóżku, ale i tak do północy jak jakieś nienormalne pisałyśmy do siebie sms-y... Rano wczesna pobudka, byłam nauczona wstawać o 5, 6 nad ranem. Rose smacznie sobie chrapała, toteż zostawiłam ją w tym błogim stanie, a sama poszłam zrobić śniadanie. Wraz z płatkami z mlekiem poszłam na taras, gdzie chciałam je skonsumować. Zostawiłam je dosłownie na chwilę, tylko po to, aby pójść po więcej płatków. Gdy wróciłam, ani mleka, ani płatków nie było. Był tylko gruby, kremowy kocur z kropelkami mleka na wąsach. Oniemiałam. 
- Van Gladiusie, zeżarłeś moje śniadanie! - obrzuciłam go. Kochany kot. Zeskoczył ze stoliku i otarł się o moje nogi. - Coś takiego - rzuciłam czule drapiąc go za uchem. Teraz nie mogłam go już porzucić. Dobrze się nim zaopiekuję. Pełna zadowolenia i zdecydowania, wzięłam zwierzę na ręce, i weszłam do domu, zupełnie zapominając o śniadaniu...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Od Rosemare

Chwyciłam Syriusza pod ramię, a druga ręką zabrałam jego walizkę. Położyłam ją koło reszty naszych torb, wyciągnęłam posłanie i go na nie dałam.
- Zaraz wrócę, pójdę się tylko przebrać. Zabrałam pierwszą lepszą luźną bluzkę i krótkie spodenki.
Gdy wróciłam Roze już była, także przebrana. Pogłaskałam pieska po głowie i zaczęłyśmy się rozpakowywać. Cały czas się śmiałyśmy, chodziłyśmy zanosić rzeczy... Postanowiłyśmy, że buty, w których często chodzimy damy na dół, tak samo jak kurtki. Rzeczy do jazdy konnej dałyśmy na dwie półki. Ubrania podzieliłyśmy na bluzki, spodnie, piżamy, sukienki, spódnice, bluzy i swetry. Wszystko miało swój porządek.
Rzeczy do tańca i gimnastyki dałam do swojego pokoju, a rzeczy Syriusza do dwuch pudełeczek w garderobie.
Zaczęłyśmy się zajmować kosmetykami. Ustaliłyśmy, że górna łazienka jest moja, a dolna jej. Układanie przerwał nam dzwonek do drzwi.
- Roza otwórz! Masz bliżej!
Usłyszałam jakieś głosy na dole.
- Mamy gości! - krzyknęła.
Zbiegłam na dół. Przy otworze do kuchni stała jakaś pani, a obok niej dziewczyna. Obie miały ciemne włosy i jasną cerę. Wyglądały na matkę i córkę.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Cześć! - odpowiedziała dziewczyna. To była Julie, to ją wczoraj spotkałyśmy.
- Witaj - uśmiechnęła się do mnie kobieta.
- Chcecie może herbaty? Albo kawy? - zaproponowała Rozalia.
- Poproszę herbatki.
- Jul chcesz może soku? Albo Pepsi?
- Sok.
- Rose, zaprowadzić na taras gości. Ja za chwilę przyjdę. Postawię tylko wodę na herbatę i przyniosę coś do przekąszenia.
Podeszłam do drzwi by je domknąć i zobaczyłam się w lustrze. Włosy miałam spięte w niedbałego koka, a dużo włosów mi powychodziło. Masakra.
- Proszę, za mną. Poprowadziłam je przez salon na taras. Po wizycie rodziców stały na nim jeszcze kwiatki.
- To jak wam się tu podoba? -spytała mama Jul.
- Ślicznie tu. Te lasy, zadbane ogródki i domy... - uśmiechnęłam się.
- Ładny macie dom - powiedziała Julie.
- Dziękujemy, rodzice nam go wyremontowali.
Usłyszałam cichy dzwoneczek, stawał się coraz głośniejszy. Syriusz wbiegł na taras i wskoczył na moje kolana. Musiał obudzić się z drzemki i przyszedł tu słysząc rozmowy.
- Ale słodki! - zapiszczała dziewczyna. - Wy wszystko macie słodkie. Konia, psa.
- Jak ma na imię? - spytała kobieta.
- Syriusz.
Podskoczyłyśmy, gdy rozbrzmiał stuk.
- Pójdę sprawdzić co się stało. Zaraz wracam.
Zabrałam Syriusza na ręce i poszłam.
W kuchni zastałam Roze, która coś wycierała.
- Co ty zrobiłaś?
- Kroiłam ciasto i nóż mi spadł.
- Zostaw, ja to zrobię. Ty idź na taras.
Postawiłam psa na podłodze, umyłam ręce i nóż. Pokroiłam ciasto przyniesione przez gości i ułożyłam ładnie na talerzyku. Zabrałam jeszcze cztery mniejsze z łyżeczkami, byśmy mogły zjeść. Zaparzyłam herbatę, dałam ładnie plaster cytryny na spodek. Nalałam do trzech szklanek soku, dodałam kostki lodu, znalezione w zamrażalce i dałam po rureczce. Wszystko ładnie ułożyłam o na tacy i poszłam na taras. Roze chyba świetnie się dogadywała.
- Bardzo dobrze pani pieczę - pochwaliła.
Zaraz gdy usiadłam Syriusz czekał, aż go zabiorę na kolana. Nie potrafiłam mu odmówić. Jadłyśmy ciasto z galaretka i kawałkami truskawek. Pokazałyśmy im Gaje, rozmawiałyśmy o tym do jakiej szkoły idziemy, co lubimy robić... Po jakiejś półtorej godzinie poszły.
- Miła kobieta - powiedziała Roze.
- Bardzo - przytaknęłam. - To co bierzemy się dalej do roboty?

Przepraszam za wszystkie błędy, ale wstawiam z telefonu...

piątek, 22 sierpnia 2014

Od Rozalii

- Która godzina?! - poderwałam się z pytaniem na ustach. Obudziłam przy okazji Rosemare.
- Co? - wybełkotała.
- Dziesiąta! - złapałam się za głowę. - O której mieli przyjechać rodzice?!
- Myślę, że koło południa - powiedziała ziewając. 
- Przecież nie zdążymy ogarnąć całej chałupy! Wstaaawaj! - krzyknęłam i szybko zgramoliłam się z kanapy.
- Cholera, czemu akurat dzisiaj? - Rose tak jak ja przed sekundą, złapała się za głowę. W piżamie pobiegłam prędko wyprowadzić Gaję na pastwisko i nalać jej świeżej wody. Gdy wracałam, rozdzwonił się mój telefon. ,,Mama" - wyświetliło się na ekranie.
- Cześć kochanie! Już do Was jedziemy, powinniśmy być około wpół do dwunastej.
- Super, naprawdę się cieszymy - starałam się brzmieć jak najbardziej przytomnie. 
- A, i przekaż Rose, że jej rodzice jadą za nami, albo nie, nie mów, zrobią jej niespodziankę! - powiedziała wesoło.
- Okej, dobrze. Wiesz, ja muszę kończyć, to do zobaczenia! - powiedziałam szybko i rozłączyłam się. 
- Kto dzwonił? - zapytała Rose.
- Mama. Kazała nie mówić, że twoi rodzice jadą za moimi, chcą ci zrobić niespodziankę i będą za półtorej godziny! - krzyknęłam z góry. Usłyszałam tylko gromkie ,,AHA!" i tupot stóp na schodach. Musiałyśmy się błyskawicznie ogarnąć. Co by pomyśleli rodzice, gdyby zastali nas w tych pogniecionych ubraniach i potarganych włosach?! Grzebiąc w torbie zdecydowałam się na najmniej pomiętą, kwiatową, niezobowiązującą sukienkę z kołnierzykiem i białe baleriny. Moim rodzicom najbardziej podoba się prostota i elegancja. Rose ubrała różową spódniczkę, koronkową bluzkę i jeansową kurtkę. 
Po zarzuceniu na siebie czegoś odpowiedniego, rzuciłyśmy się do łazienek. Szybko opłukałam sobie twarz i zrobiłam leciutki makijaż. Potem rozczesałam włosy, zaplotłam warkocza i upięłam go w zgrabnego koka. Ostatecznie wpięłam sobie uroczą kokardkę w kwiatki. Nie przepadałam za takim marnowaniem czasu, ale na rodzicach trzeba zrobić jak najlepsze wrażenie. 10.30! Zleciałam do kuchni w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby się na podanie jako poczęstunek. Po chwili również Rose się do mnie przyłączyła. 
- Pełna lodówka, a nie ma czego podać! - jęknęłam.
- Będzie z nami krucho... jest chociaż kawa? - zapytała Rose, a ja znalazłam opakowanie orzechowej kawy. Kiedy chciałam jej podać torebkę, moją uwagę przykuły pysznie wyglądające babeczki z tyłu opakowania.
- Hej! - krzyknęłam olśniona. - Z tyłu jest przepis na ,,błyskawiczne muffiny"! 
- Faktycznie - przytaknęła mi Rose. - Zobaczmy, czy mamy wszystkie składniki. 
- Mąka, jajka, cukier, mleko, proszek do pieczenia, kawa... - wymieniałam czytając przepis. To nie może być trudne! - zabrałam się za gromadzenie wszystkich rzeczy. Rose znalazła nawet posypki i krem do dekoracji ciastek!
Dzięki dobrej organizacji, szybko uwinęłyśmy się ze zrobieniem ciasta. Gdy moja przyjaciółka wlewała ciasto do foremek, ja włączyłam wodę na kawę. Z racji, że było ciepło, rodziców postanowiłyśmy ugościć na tarasie. Przetarłam więc szmatką niewielki stolik, postawiłam na nim wazon, po czym urwałam kilka kwiatów z ogrodu. 
- No i jak uroczo - rozczuliła się Rose.
- Jak ogarnąć wszystko w półtorej godziny? - zaśmiałam się. Rodzice mieli przyjechać dopiero za dwadzieścia minut, toteż poszłyśmy sprawdzić, co tam u Gai. Jako, że nie było na razie żadnych innych koni, musiałyśmy zastąpić jej końskich towarzyszy. Klaczka spokojnie skubała sobie trawę. 
- W paszarni była chyba lizawka na podnóżku, o ile się nie mylę? - zapytałam Rose.
- Tak, chodźmy po nią! - orzekła dziewczyna po czym ruszyłyśmy do paszarni. Po chwili targałyśmy wielki blok soli z witaminami. Położyłyśmy ją na samym środku pastwiska. Nasza klaczka z zainteresowaniem podeszła do nowego przedmiotu. Najpierw niepewnie obwąchała, a potem z zamiłowaniem zaczęła obgryzać.
- Spokojnie, koleżanko! - uśmiechnęłam się.
- Trzeba jej będzie zabierać od czasu do czasu - powiedziała Rose.
- Tak, inaczej nie zje ani kęska trawy - kiwnęłam głową. Gdy wracałyśmy do domu, usłyszałyśmy dzwonek i poczułyśmy smród spalenizny. Rose pobiegła otworzyć drzwi, a ja rzuciłam się do kuchni. Jednym ruchem wyłączyłam piekarnik i otworzyłam okno. Zdjęłam też czajnik z ognia, gdyż woda zaczęła się gotować. Popsikałam pomieszczenie odświeżaczem powietrza, ale i tak czuć było spalone babeczki. Wyjęłam je pośpiesznie i pobiegłam przywitać rodziców. Usłyszałam... szczekanie psa! To rodzice Rose przywieźli jej Syriusza. Gdy szli na taras, szepnęłam Rose do ucha:
- Zajmij się nimi, a ja spróbuję uratować te muffiny! - syknęłam, i na głos zapytałam się miło, czy ktoś nie chce kawy. Pani Dark i mój tata wyrazili taką chęć. Wróciłam więc do kuchni, podczas gdy Rosemare zagadywała dorosłych.
Jakimś cudem uratowało się kilka babeczek, które odłożyłam na srebrną tackę. Wzięłam jeszcze dwie - w prawdzie przypalone, ale dla mnie i Rose będą. Oblałam wszystko obficie czekoladowym sosem i posypałam kolorową posypką. Wyglądały całkiem nieźle. Do wysokich szklanek nasypałam także kawy, dodałam wody i śmietanki, a cukier zostawiłam osobno. Położyłam wszystko na tacy i zaniosłam na taras. Całe towarzystwo było w wyśmienitym humorze - widać Rose umie zabawić ludzi!
- Uprzejmie proszę - uśmiechnęłam się kładąc tackę na stoliku. Kątem oka zauważyłam, jak Rose z uśmiechem głaszcze swojego pupila. 
- O! Nie wiedziałam, że umiecie piec - roześmiała się moja mama biorąc tą najbardziej spaloną babeczkę - jedną z tych, która była przeznaczona dla mnie i mojej przyjaciółki. 
- Tą może ja wezmę, mamo - szybo wyjęłam jej z ręki ciastko, podsuwając jedno z lepszych. - A tą weź ty, Rose - uśmiechnęłam się do niej głupkowato.
- No, może ja też skosztuję tych waszych wypieków? - zapytał pan Dark sięgając po smakołyk. Po chwili każdy trzymał w ręku coś do zjedzenia. Za plecami mamy pokazałam Rose, żeby nie jadła swojej porcji. Zdziwiona ugryzła tylko od góry, tam gdzie było najwięcej polewy. 
- Pycha - powiedziała unosząc kciuk do góry.
- No, no, kawał dobrej roboty - uśmiechnął się mój tata.
- Cieszymy się, że wam smakuje - roześmiałam się, niewidocznie upuszczając swoją babeczkę w krzaki. Rose prawie pękła śmiechem, ale zrobiła to samo. 
Kryzys zażegnany! 
- Mówicie, że już się zagościłyście na dobre? - rozpoczął rozmowę tata Rose.
- Tak, ten dom, stajnia... to wszystko jest cudowne! - powiedziałam z entuzjazmem.
- Dokładnie! Postaraliście się - uśmiechnęła się Rose, a dalsza rozmowa jakoś sama się potoczyła. Na koniec rodzice zerknęli jeszcze do Gai, i orzekli, że następna wizyta za dwa tygodnie. 
- Opiekuj się tym Syriuszem! - powiedziała pani Dark gdy wsiadała do samochodu.
- Pewnie, dziękuję wam, że jednak zdecydowaliście się mi go przywieźć! - uśmiechnęła się Rose od ucha do ucha, trzymając yorka na rękach.
- Nie ma za co córciu, przecież jesteś odpowiedzialna! - mrugnęła jej mama, i odjechali. Odetchnęłam z ulgą.
- Udało się! - krzyknęłyśmy i przybiłyśmy pięć. 

Od Rosamare

Otworzyłam drzwi Gaji, a ta podeszła. 
- Część kochanie - pocałowałam ją w pyszczek. - Gotowa na pierwsze czyszczenie?  
Roza przyszła z kantarem i "uwiązem", po czym jej go założyła. 
- Ej! Mamy taki drobny problem. Nie mamy szczotek. 
- Ale ja mam. Takie typowe - zbieram sprzęt zanim kupię konia - zaczęłyśmy się śmiać. - Wyprowadź ją na pole, a ja skoczę poszukać po walizkach.  
Wpadłam do domu potykając się o torbę Rozy. 
- Kto wpadł na pomysł żeby dać tu te torby?!! - zaczęłam narzekać.  Otworzyłam pierwszą lepszą. Były w niej moje kosmetyki, w kolejnej rzeczy do gimnastyki i tańca. W końcu znalazłam skrzynkę ze szczotkami w ostatnie walizce. 
Rozalia stała na polu z pasąca się Gają. 
- Ca tak długo? 
- A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
- Ostatnia walizka? - zaczełyśmy się śmiać. - Pokaż no jakie to masz. 

Wszystko było w kolorze czerwonym. Całą skrzynka, w niej szczotki. Były tam wszystkie potrzebne rzeczy, miękka, twarda, kopystki, gąbka, płyny do mycia koni, pudełeczko ze smarem do kopyt i pędzel, szczotki do grzywy, grzebień i inne takie.  
- WOW, trochę nazbierałaś. 
- Nawet - uśmiechnęłam się.  
Gaja wpakowała swój pyszczek do skrzynki i zaczęła muldać szczotki. 
- Zostaw - wyciągnęłam jej pysk śmiejąc się. - Podobają ci się? 
Zabrałyśmy się za czyszczenie. Po 20 minutach kuc lśnił. 
- To co teraz robimy?  
- Mówili, że możemy na niej robić oprowadzanki. Sprawdźmy, jak chodzi - zaproponowałam. 
- No nie wiem. Nie wiadomo jak zareaguje... - Rozalia zawsze była tą rozważną. Ona powstrzymywała mnie przed robieniem różnych rzeczy. Teraz też to chce zrobić. 
- Blisko jest do ziemi - zaśmiałam się. ,,Czy ją nie za często się śmieję?" - Nic mi się nie stanie, widziałaś mnie w akcji. 
- No dobra, ale nie mamy sprzętu.  
-To co? Ja wsiądę, a ty będziesz mnie prowadzić - powiedziałam, kiedy zgodziła się. - Zróbmy parę kółek stępem. Potem dwa kłusem i na koniec galopem. 
- Jesteś pewna? 
- Jasne. Nowe przeżycie! Jej! 
- Jesteś wariatką. 
- Tylko wariaci są coś warci! 
- Dziwna jesteś.
- Dlatego mnie kochasz! 
Wybuchłyśmy śmiechem. - Kłusujemy? 
- Jasne. 
Strasznie wybijało, jak to na każdym kucyku, ale bardzo ładnie szła i dało się wysiedzieć. Po dwóch kółkach Roza zwolniła  strasznie dysząc. 
- Brak kondycji kochana. Braaak. 
- Weź się odczep! - uśmiechneła się. 
- Dasz radę jeszcze galop? 
- Dam, dam. Chwilkę tylko odetchnę. To były duże kółka. 
- Okej. 
Pochodziłyśmy chwilkę stępem i Rozalia odetchnęła. Ustawiłyśmy się tak by mieć dość dużą prostą, po czym ruszyłyśmy. Dałam znak do galopu i Gaja ruszyła. Miała świetny galop! Taki miękki i równy! Zatrzymałyśmy się. ,,Ja chcę jeszcze!" - pomyślałam. Szkoda, że nie mogę na niej jeździć. 
- I jak? - spytała Roza. 
- Super, świetny!!! - dałam Gai jabłko. - Co powiesz na przechadzkę po wsi? 
- Dobry pomysł - powiedziała. - Rozstępujemy ją, a my obejrzymy wioskę. 
- Mówiłam do konia - zaśmiałam się. ,,Serio! Bardzo często się śmieje." - No, ale chodźmy. 
Wieś była prześliczna. Zadbane domy, piękne ogródki. Po drugiej stronie był las. Minełyśmy przystanek autobusowy. Prawie żadne auto nie jeździło po drodze. 
Podbiegła do nas jakaś dziewczynka. Miała ciemne włosy, ubrana była w krótkie spodenki i luźną bluzkę.
- Hej! Ale słodki kucyk! Jak ma na imię? 
- Gaja - odpowiedziałam. 
- Ja jestem Julie, a wy? 
- Rose - odpowiedziałam. - A to Roza. 
- Jesteście siostrami? Macie strasznie podobne imiona. 
- Nie, jesteśmy najlepszymi przyjaciólkami. 
- Nie widziałam was tu wcześniej. 
- Dopiero przyjechałyśmy. Dostałyśmy się do szkoły w Londynie i się przeprowadziłyśmy - mówiłam. Rozalia jakoś nie bardzo miała na to ochotę. 
- To fajnie. Mogę was oprowadzić. 
- Wiesz co może kiedy indziej, bo robi się późno a mamy trochę daleko do domu - powiedziałam patrząc na godzinie w telefonie.
- No dobra, dobra. Mogę zdjęcie z Gają? 
- Jasne. 
- Masz - podała Rozie telefon. - A ty się odwróć i ładnie uśmiechnij. 
- Już - oddała Roza telefon. 
- Dzięki. Patrz jakie słodkie. 583 537 479 - to mój numer zadzwońcie kiedy będziecie mieć czas. Paaa! - i odbiegła. 
- To było dziwne - skomentowała Roza zdarzenie. 
- Fajna dziewczyna. Tylko nie zdąrzyłam zapisać jej numeru. 
- Pośpieszmy się, chyba że chcesz iść po ciemku.
- Hahaha. 
*** 
- Zamówmy pizzę, nic od śniadania nie jadłam - zaproponowałam. 
- A masz numer? 
- Nie, ale od czego jest internet. 
Otworzyłam laptopa i zaczęłam go przeglądać. Po powrocie do domu wyczyściłyśmy Gaji kopyta, dałyśmy kolację i poszłyśmy do domu. Ja znowu potknęłam się na torbach, więc zaniosłyśmy je do garderoby z obietnicą, że jutro się rozpakujemy.
- Mam - wybrałam numer na moim telefonie. - Dzwoń. Mają nasza ulubioną, zamów dużą. 
Roza poszła do kuchni zadzwonić, a ja zaczęłam szperać w szafkach. 
- Tu są nagrania z nami. Wszystko jest podpisane. Oglądamy? 
- Jasne! Dawaj od pierwszego. 
Ubawiłyśmy się po pachy, opieprzałyśmy się nawzajem próbując iść po ciastka, a gdy dotarłyśmy zaczęłyśmy się nimi obrzucać.

Na naszych pierwszych jazdach, czyszczenie koni. Układ taneczny w wieku sześciu lat (wymyślony przeze mnie). Moje lekcję baletu i gimnastyki, a potem hip-hopu. Roza robiąca zdjęcia zabawkowym aparatem. My udające  rozmowę przez telefon siedząc obok siebie. Seans przerwał nam dostawca pizzy. 
- Z tej szafki to już wszystkie. W kolejnej są wakacje. 
- Zostawmy je na jutro. Chodź, zjemy i ogladniemy jakiś film. 
- Jaki? 
- A co tam masz? 
- Ficka, wszystkie części, Percy, Harry Potter, Władca Pierścieni, Merida Waleczna... - wymieniałam. - ... i Dary Anioła: Miasto Kości. 
- To może to ostatnie? Nigdy nie widziałam. 
Oglądałyśmy film zajadając się. W końcu Roza położyła głowę na moich kolanach. W takiej pozycji zasnęłyśmy...

środa, 20 sierpnia 2014

Od Rosemare&Rozalii

Po skończeniu oglądania dołu skierowałyśmy się na taras. Stały na nim krzesła wiklinowe, stoliczek z szklaną szybką. Wszystko w odcieniu ciemnego brązu.
W ogrodzie stała też fontanna z obrazami greckich bogów olimpijskich. Na samym szczycie była Wielka Trójka: Zeus, Hades i Posejdon, a naokoło nich była reszta bogów, Ares, Apollo, Artemida, Hefajstos... Za sadem składającym się z trzech jabłoni,  dwóch gruszek, po jednej czereśni, wiśni i śliwki, czterech krzakach porzeczki i malin była mini grządka. Ogórki, pomidory, papryka, marchewki, rzodkiewki... Wszystko co dobre. 
- Hahahahahaha - zaśmiałam się. - Jestem ciekawa kto o to będzie dbał i zbierał. 
- Chyba nie myślisz, że wszystko zwalisz na mnie?! 
- Ja potrafię kaktusa zabić! To jest nie możliwe, a mi się udało! 
- Nie będę tu robić wszystkiego! 
- No dobra, w sadzie ci pomogę że zbieraniem, ale grządką ty się zajmujesz. Chcesz chyba coś jeść - powiedziałam po czym poszłam dalej. 
Za stajnią znajdował się mały wybieg dla koni oraz wielkie pastwisko. Na środku łąki było ogromne drzewo z dwiema huśtawkami. Szybko podbieglysmy do nich i zaczełyśmy się huśtać. 
- Która dalej skoczy?! - spytałam. 
- Ok. 
- I tak wygram! Trzy! 
- Dwa! 
- Jeden! 
I wyskoczyłyśmy. Lądując wpadłyśmy na siebie i przeturlałyśmy. 
- Haha! Dalej skoczyłam! 
- Nie fair! Przeturlałaś się tam, a nie skoczyłaś! 
- I co z tego?! Wygrałam! Zachowujemy się jak dzieci - wybuchłyśmy śmiechem. 
Nasze śmiechy przerwał dzwonek mojego telefonu, ktoś do mnie dzwonił. Zostawiłam Rozę na ziemi i poszłam odebrać. 
- Halo. 
- Cześć, Rose - usłyszałam w słuchawce. - Dzień dobry - to była mama Rozalii.
- Dzwoniłam do Rozalii, ale nie odbierała, a chciałam wam powiedzieć, że będziemy jutro koło południa. Żebyśmy nie pocałowali klamki.  
- Niech się pani nie boi, nigdzie nie pójdziemy. 
- Mam nadzieję. Pa, Rose. 
- Do widzenia. 
Gdy wróciłam Roza huśtała się lekko. 
- Kto dzwonił? - spytała. 
- Twoja mama. 
- Co chciała?
- Powiedzieć, że będą koło południa i nie chcą pocałować klamki. 
- Czemu do ciebie? 
- Bo ty nie odbierałaś...
- No tak, mój telefon jest w kuchni.  
Opadłam obok niej na huśtawkę. 
- Syriuszowi by się tu podobało. Tęsknię za nim. 
- Wczoraj go widziałaś - zaśmiała się. 
- Ja go wszędzie że sobą biorę... Nie pamietam, kiedy ostatnio na tak długo się rozstaliśmy. 
- Oj przeżyjesz. Przejadą za niedługo. Spodoba im się tu. 
- To co idziemy do stajni?

_______________________________________________________________________________

- Pewnie - skinęłam głową. Nie obejrzałyśmy jej dokładnie na samym początku. Prawdę mówiąc, nadal nie oglądnęłyśmy wszystkiego dokładnie. Stajni nie było widać z zewnątrz. Była skryta za drzewami, w jednej z części ogrodu. Drzewa na szczęście nie były zanatto wysokie, toteż z okien naszych pokoi widać było wybieg, stajnię i sporą część pastwiska. Elewację miała koloru żółtego, dachówki natomiast - brązowego. Przy ścianie stały dwie brązowe ławki i jakieś dziwne koło od wozu. Dookoła wyłożona była kolorowa kostka. Przynajmniej nie będzie nam zagrażała mokra ziemia, błoto i w efekcie głębokie, bagniste ruchome piaski. Widać boksy miały dwoje drzwi - od środka, i na zewnątrz. Te na zewnątrz były tyle rewelacyjne, że mogłyśmy otworzyć je od góry, dołu, albo całe - w zależności od tego, czy chcemy konie wyprowadzać, czy tylko przewietrzyć stajnię. 
- Fajne rozwiązanie - stwierdziła Rose.
- Cały czas będziemy mogły na obserwować co się u nich dzieje - uśmiechnęłam się.
- Rodzice pomyśleli o wszystkim!
- Mimo, że w życiu nie siedzieli na koniu - roześmiałyśmy się i weszłyśmy głównymi drzwiami. Chociaż powinnam stwierdzić ,,jednymi z głównych drzwi", bo od korytarza drzwi było dwoje. W środku proste, białe ściany, ale drzwi boksów odporne i wytrzymałe, a zarazem lekkie i proste, aby wytrzymały napady szału koni i jednocześnie zapewniały stu procentową funkcjonalność przy otwieraniu i takich tam. Dodatkowo, przy każdym boksie było zawieszone wysoko spore okno, które dawało koniom mnóstwo światła. W niektórych miejscach wisiały nasze zdjęcia na koniach i z końmi - więcej zdjęć było akurat Rose. No cóż, ja nie jestem zbyt fotogeniczna. Znalazłam jednak jedno zdjęcie, które mnie wzruszyło. 
Była na nim Nora. Moja pierwsza, końska nauczycielka. Uczyła mnie od samego początku, to na niej spędziłam pierwsze chwile w siodle. Była jednak starą nauczycielką... Umarła po 5 latach. Miałam wtedy jedenaście lat i byłam do niej mocno przywiązana. Bardzo przeżyłam jej śmierć. Ta kara, wielkopolska klacz była mi okropnie bliska... A teraz patrzyła na mnie ze ściany jak gdyby nigdy nic, niemo rżąc ,,- Co się tak patrzysz? Życie toczy się dalej!" 
Ledwo powstrzymałam się od płaczu. 
- O - powiedziała tylko Rose, patrząc tam gdzie ja. Uczyłyśmy się jeździć w tej samej stajni, dobrze znała Norę i wiedziała, co się z nią stało. Widząc mój wyraz twarzy, przytuliła mnie mocno. Uwielbiałam ją za to wyczucie.
- Zdjąć to? - zapytała troskliwie.
- Nie, jestem wdzięczna rodzicom, że ją tu powiesili. Bardzo wdzięczna - z trudem się uśmiechnęłam. - Chodźmy dalej. - rzekłam twardo. Zajrzałyśmy do następnych drzwi. Pierwszym pomieszczeniem okazała się paszarnia z kilkoma wiązkami siana zniesionymi ze strychu, owsem, i różnymi suplementami diety dla koni. Był też kran, a pod nim trzy wiadra. I 10 kg smaczków! 
- Zapas na pół roku! - orzekłam.
- No nie wiem, z Gają w ciągu miesiąca zrobi się tu pusto - roześmiała się Rose, a ja jej zawtórowałam. Gaja to potworny łakomczuch! Były tu nawet miarki i lekarstwa na podstawowe i powszechne końskie choroby. Na ścianie wisiała kartka od weterynarza jakimi porcjami powinnyśmy karmić naszego kucorka. Następnym wnętrzem okazała się siodlarnia z wieszakami na siodła, ogłowia, kantary, uwiązy i inne. Jak rodzice napisali, było tu tylko stare, rozlatujące się siodło, dwa kantary z rynku, liche wodze, wędzidło i bury czaprak. A, no i szczyt szczodrości - dwa uwiązy, czyli liny z piwnicy mojego dziadka, które miały je imitować...  Z takim sprzętem daleko nie zajedziemy na oprowadzankach...
- To pomieszczenie podoba mi się zdecydowanie najmniej - rzuciłam. Miałyśmy jakieś tam mizerne części swojego sprzętu, ale na pewno nie zamierzałyśmy niszczyć go na Gaji.
- Mnie też - mruknęła Rose. Wiedziałam, że spodziewała się swojego własnego sprzętu. Ale mówi się trudno.
- Heeej, mamy chociaż dom - zamrugałam oczami i zatrzepotałam rękami nad głową. 
- Pewnie! - roześmiała się moja przyjaciółka. Ona nieustannie się śmiała! ,,Śmiech to zdrowie", więc ona będzie żyć wiecznie.